PAP: Dlaczego zdecydowali się Panowie na wystawienie "Piotrusia Pana" jeszcze raz po 15 latach?
Janusz Stokłosa, prezes zarządu Studia Buffo, kompozytor, dyrygent: - To ostatnia chwila, żeby przerwać milczenie, jakie zapanowało po zdjęciu "Piotrusia" ze sceny Teatru Muzycznego Roma. Generalnie nie ma już takich propozycji repertuarowych. Mówiąc 'takich', mam na myśli unikalny język tego spektaklu, który powinniśmy pielęgnować i popularyzować. Jest on klasyką.
Robimy to po to, by przypominać młodym ludziom, ale nie tylko im, że język polski nie jest tylko językiem ulicy, nie jest też tylko językiem publicznych wystąpień, wzajemnych obelg i pretensji. Libretto "Piotrusia Pana" to ten rodzaj literatury, który w zastraszającym tempie odchodzi w zapomnienie. A przecież to jest źródło niezwykłego ciepła, delikatnej i subtelnej przekory, super wyrafinowanego poczucia humoru. Spektakl jest pełen metafor i wieloznacznych sformułowań. Fantastyczne jest to, że przez dzieci odczytywany jest wprost, a w głowach dorosłych mieni się ilością kontekstów.
Dzieje się tak dlatego, że jest to język Jeremiego Przybory. To, że coraz rzadziej sięgamy po niego na co dzień, jest przykładem na to, że my Polacy nie umiemy cenić i pokazywać tego, co mamy najbardziej wartościowe. Temu właśnie chcemy się przeciwstawić, wystawiając "Piotrusia Pana".
Przedsięwzięcie to, to wielki wysiłek produkcyjny, wymagający od nas nakładów, którymi nie dysponujemy. Czujemy jednak obowiązek wrócić do tego tytułu.
To nie jest eksperyment, jak np. w przedstawieniu o Poli Negri, to również nie jest żadna kontrowersyjna propozycja interpretacji klasyki, jak miało to miejsce w "Romeo i Julii". "Piotruś Pan" funkcjonował na scenie stołecznego teatru przez trzy lata i był entuzjastycznie przyjęty przez widzów, bo każdy w tym spektaklu mógł znaleźć coś dla siebie.
Gdybyśmy nie sięgnęli po "Piotrusia Pana" na przekór wielu problemów, to pewnie nikt by tego nigdy nie zrobił.
PAP: Jeremi Przybora jest autorem tekstów piosenek i libretta musicalu. Czy może Pan opowiedzieć, jak układała się współpraca?
Stokłosa: Powiem przewrotnie, że współpraca w ogóle się […] nie układała. Gdy wybraliśmy się z Januszem Józefowiczem do pana Jeremiego z propozycją napisania libretta do "Piotrusia", odmówił nam, tłumacząc, że jest już za stary i chce skupić się na pisaniu swoich memuarów. Poza tym przyznał, że pierwowzór Barrie'ego stanowił dla niego duże wyzwanie. Po tym spotkaniu wyszliśmy z przekonaniem, że nic z tego.
Pół roku później Jeremi Przybora zadzwonił do Janusza Józefowicza i powiedział: "Mam gotowe libretto. Chcieliście, no to macie". W międzyczasie spotykałem się z panem Jeremim kilkakrotnie i ani razu nie wspomniał o tym, że pisze dla nas libretto. Stworzył je sam, bez żadnych konsultacji z nami.
Prawdziwa gehenna zaczęła się dla mnie w chwili, kiedy otrzymaliśmy gotowy egzemplarz "Piotrusia". Zazwyczaj w trakcie tworzenia tekstu autor konsultuje się z kompozytorem czy reżyserem, wtedy jest czas na uzgadnianie problematycznych kwestii i nawet na wykłócanie się.
Tym razem tak nie było. Z Jeremim Przyborą spotkaliśmy się dopiero na premierze "Piotrusia Pana". W tym przypadku był tekst, potem muzyka i na koniec spektakl.
PAP: Jednak udało się…
Stokłosa: Nad skryptem pracowałem rok, może trochę dłużej. To było nie lada wyzwanie. Język tego libretta, jak już wspomniałem, jest szalenie wymagający. Dlatego moją ambicją było skomponowanie takiej muzyki, która nie odciągnie widzów od zakamuflowanego sensu i jednocześnie uplastyczni jeszcze bardziej tekst.
Co więcej byłem pierwszym kompozytorem, z którym Jeremi Przybora zdecydował się współpracować po śmierci Jerzego Wasowskiego. To również było dla mnie dużym obciążeniem. Wydaję mi się, że wszystko się udało.
PAP: Kogo zobaczymy na deskach teatru w "Piotrusiu Panu"?
Stokłosa: Obsad będzie wiele. Nie mogę zdradzić wszystkiego. Powiem tylko tyle, że do Studia Buffo wraca Ania Frankowska, która w Teatrze Muzycznym Roma grała Panią Darling. Na scenie wystąpi Wojciech Paszkowski i być może również Edyta Geppert. Wiktor Zborowski […] obiecał, że zagra w kilku przedstawieniach.
W spektaklu występuje ośmioro dzieci, jednak ze względu na to, że praca dla młodych aktorów jest wymagająca, zdecydowaliśmy się na potrójna obsadę. Dlatego dzieci przygotowujących się do spektaklu jest kilkanaścioro. Dla niektórych "Piotruś Pan" to pierwsza okazja do kontaktu ze sceną.
Jestem przekonany, że spektakl wzorem naszych poprzednich produkcji będzie żył w Buffo długo i szczęśliwie.
PAP: Jak wygląda współpraca z najmłodszymi aktorami?
Stokłosa: Fantastycznie. Dziecko ma bardzo czytelną i precyzyjną skalę wartości. Odważnie mówi, co mu się podoba, a co nie. Rozmowa z nimi jest konkretna, nie ma żadnej kurtuazyjnej nadbudowy.
Na próbach dzieciaki są uśmiechnięte od ucha do ucha i całkowicie pochłonięte projektem. Widać, że to co robią, nie wynika z presji dorosłych, ale jest też ich światem. Szczerze śmieją się z żartów zawartych w dialogach, przekomarzają, widać w tym dużo spontaniczności. To zdecydowanie podnosi atrakcyjność przedstawienia.
PAP: Za trzy tygodnie premiera. Jak wyglądają przygotowania?
Stokłosa: Szykujemy się do zamontowania dekoracji - fragmentu okrętu pirackiego i wyspy, która zajmie praktycznie całą scenę.
Od 5 grudnia zaczynamy wystawiać spektakle przedpremierowe. Będzie to pewnego rodzaju prezent mikołajkowy dla dzieci, ale również okazja dla nas na dokonanie korekt. Wszystko zależeć będzie od reakcji publiczności, to ona pokaże nam, co jest nieczytelne i co wymaga udoskonalenia.
PAP: Czym "Piotruś Pan" będzie się różnił od tego sprzed 15 lat?
Stokłosa: Muzyka, słowa i choreografia nie zostały zmienione. Nie ma sensu ingerować w coś, co tak naprawdę tego nie wymaga. Jednak środki teatralne będą ograniczone do tej przestrzeni, którą mamy w Buffo.
Inscenizacja w Teatrze Muzycznym Roma była bardzo bogata. Wyspa miała na sobie cztery pory roku przesuwała się i otwierała, pokazując miasteczko zagubionych chłopców. Na takie efekty może pozwolić sobie tylko scena wielkiego muzycznego teatru. Nasza wyspa będzie mniejsza. Krokodyl, na którym jechał Piotruś, miał siedem metrów, nasz będzie mniej pokaźny. W Romie na publiczność najeżdżał ogromny piracki statek, w Buffo będzie widać sam dziób Wesołego Rogera.
12 grudnia widzowie zobaczą bardziej kameralną wersję inscenizacji, jaka miała miejsce w Romie 15 lat temu. Ale pracujemy również nad pełną i bogatą wersją naszego musicalu. Jej premiera odbędzie się w kwietniu 2016 r. w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Do tej inscenizacji reżyser, Janusz Józefowicz, przygotowuje fantastyczne materiały m.in. w technologii 3D. Jej użycie możliwe jest tylko na wielkich scenach (by umieszczona przed ekranem, na scenie, klasyczna dekoracja, ale także i występujący na niej aktorzy nie rzucali na ekran cienia, projektory umieszczone są z tyłu, za ekranem - co wymaga odpowiednio głębokiego zaplecza), a taka właśnie jest scena gdyńskiego teatru. Również muzyka w Gdyni będzie wykonywana na żywo: teatr dysponuje prawie symfoniczną orkiestrą i wspaniałym chórem.
Spektakle będą grane równolegle. W Gdyni widzowie zobaczą projekcje trójwymiarowe, w Buffo klasyczny teatr.
Głęboko wierzę, że tak jak w przypadku "Metra", teraz, po 15 latach, przyjdą do nas rodziny, wśród członków których będą osoby, które jako dzieci widziały przedstawienie w Romie, a teraz będą chciały je porównać, a może też pokazać własnym dzieciom… […] Chętnie posłuchamy, jak oceniają "Piotrusia Pana" na scenie Studio Buffo.