W naszym Związku bywa czasem,
Że wycieczka jest za pasem,
Więc po bardzo wielkim trudzie,
Są na liście jacyś ludzie.
Gdzie wiekowa jest gromada,
Z wiekiem tam entuzjazm spada,
Żeby z nich coś skompletować,
Trzeba z tym się pogłówkować.
W autobusie w tym dniu rano,
Komplet prawie nazbierano,
Bo to jadą aż nad morze,
I w podróży szczęść im Boże,
Cel podróży był odległy,
Więc godziny w trasie biegły,
Były przerwy i postoje,
By załatwić sprawy swoje.
Gdy do celu się przybyło,
Morze jakieś gniewne było,
Tam wilgotnym chłodem wiało,
Co na szkwał to wyglądało.
Potem było wszystko klawo,
A na plaży pokraśniało,
Podziwiając morze w dali,
I spienione grzbiety fali.
Potem piknik na całego,
I konsumpcja dla każdego
Ogień też tam rozpalono,
Też kiełbaski tam smażono,
Jakieś śpiewy też tam były,
Entuzjazmu nie wzbudziły,
Licho to tym wypadali,
Bo śpiewacy zbyt zmurszali.
Nikt z wyjazdu nie narzekał,
Bo dla zdrowia tu przyjechał,
I łykane tam te jody,
Wpłyną paniom na urody.
HenJar
|